Jestem! Ja tu nadal jestem. Może trochę inaczej, może w innym miejscu, ale ciągle po norweskiej stronie. W zasadzie najważniejszą zmianą, która pociągnęła za sobą kolejne, jest to, że mieszkamy z Młodym sami. Tu nie trzeba wyjaśnień, ot samo życie. Nikt nikogo nie przestał lubić, pewne rzeczy nas zaskoczyły, inne przerosły, nie ma o czym pisać. Natomiast pojawiło się dużo ciekawych i ważnych wątków związanych z usamodzielnianiem się w kraju, którego się praktycznie nie zna. Był strach, były łzy – cały wachlarz emocji. Z dzisiejszej perspektywy napiszę tak – dawanie rady w pojedynkę jest na pewno trudniejsze, ale za to jaka satysfakcja… ! I tak oto jestem samodzielna w Norwegii.
Da się. Jestem w tym momencie i w takiej sytuacji, że mogę się tylko cieszyć i chwalić. Owszem, pół roku temu miałam strach w oczach i kompletnie nie wiedziałam od czego zacząć. Bądź co bądź „takie” rzeczy do łatwych nie należą, a co dopiero kiedy jest się w obcym kraju, bez bliskich u boku, z językiem – owszem -komunikatywnym, ale jakże dalekim od doskonałości… . Na szczęście w chwilach największego zwątpienia los stawiał na mojej drodze osoby, którym się udało. A to w pracy pojawiła się dziewczyna, która jakiś czas temu odeszła od męża. Z dnia na dzień, z dwójką małych dzieci. Dała radę. To znów fryzjerka, próbując zapanować nad upierzeniem Młodego, postanowiła podzielić się ze mną historią swojego życia, jakże podobną do mojej, zakończoną jej wielkim szczęściem w pojedynkę. Nic nie dzieje się bez przyczyny – pomyślałam. One dały radę, ja też dam. I dałam! Samodzielna w Norwegii.
„Trzeba było wracać do Polski” – słyszałam nie raz.
No właśnie nie, nie trzeba było! Po pierwsze dlatego, że nic nie trzeba, po drugie nie lubię iść na łatwiznę, po trzecie – w moim przypadku najistotniejsze – nie decydowałam tylko za siebie. Nie po to dwa lata temu przewróciłam życie Młodego do góry nogami, nie po to ściągałam nastolatka w najtrudniejszym, bo gimnazjalnym!, wieku do Norwegii, żeby teraz zwinąć manatki i wrócić do Polski. Bo co, bo mamusi nie wyszło? Bo narzeczony się odnarzeczenił? Dobre sobie.
Akurat Młody był dla mnie głównym powodem, by zostać. On w Norwegii czuje się fantastycznie. Ma tu przyjaciół, klub sportowy, w szkole radzi sobie bez żadnych problemów. I te języki… . Uwielbiam słuchać jak rozmawiając z kumplami przeskakuje z polskiego na norweski, z norweskiego na angielski i z powrotem. Żongluje słowami swobodnie i bez zastanowienia… . Piętnastolatek. Pomyśleć, że dwa lata temu Jego angielski wystarczył do tego, by się przywitać i przedstawić (w Polsce miał z „anglika” najlepsze oceny). Teraz wkracza w dorosłość z trzema językami w pakiecie i często śmiejemy się, że jak nie znajdzie w życiu interesującego zajęcia, to z braku laku zostanie tłumaczem.
Znaleźć mieszkanie – przeprawa przez mękę
Nie pamiętam już, na ilu oględzinach mieszkania (nor. visning) byłam. Dwadzieścia, trzydzieści… . W każdym razie wielu. A pamiętajmy, że szukałam w okolicy, która do najpopularniejszych nie należy. Po prostu nie chciałam zmieniać Młodemu szkoły, poza tym o wiele trudniej znaleźć mieszkania w większych miastach, o Oslo nie wspominając). Efekt oględzin był zawsze podobny – albo rezygnowałam ja, bo mieszkanie w stęchłej, wilgotnej piwnicy bez okien albo z malutkimi lufcikami pod sufitem nie było najlepszą opcją (cena oczywiście zawsze podobna, około 10 000 nok/m-c), albo nie chciano nas, bo przecież nastolatek to zło.
Będą imprezy, muzyka na cały regulator, darcie ryja przy komputerze, a spokój zapanuje wtedy, gdy już spali mieszkanie, oczywiście będąc pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Ot zapomniał wół jak cielęciem był i tyle. A może wręcz przeciwnie, nie zapomniał! Tak mijały miesiące, podróżowaliśmy od mieszkania do mieszkania. Nie codziennie oczywiście, poza tym nie na każde ogłoszenie dostawaliśmy odpowiedź, nie na każdy visning nas zapraszano.Na szczęcie w chwilach, kiedy chciałam się poddać, Młody przejmował inicjatywę, przeglądał ogłoszenia i znów wracaliśmy na mieszkaniowy szlak.
Droga przez mękę zakończyła się w … .
Po około 4 miesiącach poszukiwań, trafiliśmy tu. TU. Pamiętam doskonale dzień, w którym odwiedziliśmy nasze obecne mieszkanie po raz pierwszy. Był początek września, późne popołudnie, szaro za oknem. Podjechaliśmy na parking. Domek dwurodzinny, błękitny z zewnątrz, wokół zielony ogródek, piękny.
Czyli bez szans, jak zwykle – pierwsza myśl po zobaczeniu domu.
Wychodzą właściciele. Jeżeli istnieje miłość od pierwszego wejrzenia to uwierzcie mi, że istnieje też od pierwszego wejrzenia sympatia i zaufanie. I tak było tym razem.
Pokazali nam mieszkanie. Mimo, że puste i zimne – bo od dłuższego czasu niezamieszkane – to czuło się w nim ciepło. Piękne, duże, jasne, z własnym tarasem. Szukam haczyków, ale nie mogę niczego znaleźć. Znajomi „wytrenowali” nas w sprawdzaniu szczelności okien, pouczyli gdzie zaglądać, na co zwracać uwagę, o co pytać. Nic nie znaleźliśmy, wszystko się zgadzało! Zaczęło mnie przerażać to dopasowanie, przyzwyczaiłam się już do myśli, że jest jak jest, że mieszkania nie znajdziemy jeszcze bardzo długo, a tu takie zaskoczenie.
Jejku, to się naprawdę dzieje – przemknęło mi przez myśl.
Młody był ze mną, właściciel zaczął z Nim rozmawiać, o szkole, koszykówce, muzyce. O to ten moment – pomyślałam. Zacznie się teraz, że nastolatek, że imprezy i hałas – i będzie po sprawie – uspokoiłam się.
Fajnie, że znowu będziemy mieć nastolatka w domu. Dopiero co wypuściliśmy dwie córy na studia i brak tej młodości.
Pomyślałam, że się przesłyszałam, ale nic bardziej mylnego. Właściciel kontynuował: Będziesz mógł tańczyć, skakać, krzyczeć – te ściany są grube, więc spokojnie. Poza tym zobaczymy kto tu komu będzie przeszkadzał – dodał. Jestem muzykiem, gram na gitarze, śpiewam. Mam nadzieję, że ze mną wytrzymacie.
Jedyna słuszna decyzja… .
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę o kosztach, powiedziałam, że musimy się z Młodym naradzić (wiedziałam, że On jest już „kupiony”) i że dam znać pojutrze. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w kierunku drzwi. Sekundę przed wyjściem właściciel zatrzymał nas zdaniem, które de facto już wtedy zaważyło na mojej decyzji: – W życiu kieruję się intuicją przede wszystkim. Ja chcę was, więc wstrzymam inne spotkania i poczekam na waszą odpowiedź. Nigdy nie wynajmowaliśmy mieszkania, będziecie naszymi pierwszymi lokatorami. Mieszkała tu wcześniej moja mama. Teraz, mam taką nadzieję, że to wy będziecie naszymi sąsiadami. Zatkało mnie zupełnie. Podziękowałam z lekkim zażenowaniem. Wyszliśmy.
Jeszcze tego samego dnia wysłał mi wzór umowy, żebym miała czas spokojnie ją przetłumaczyć i skonsultować z kim chcę. W kolejnym mailu zapewnił mnie, że jeżeli jakakolwiek kwestia związana z umeblowaniem lub finansami jest problemem – oni pójdą na rękę, pomogą – mam tylko dać znać czego nam trzeba. Dodał przy tym, że obniżają mi od razu depozyt za mieszkanie o miesiąc i w razie potrzeby obniżą o więcej.
Na zakończenie… .
Bałam się jak cholera, ale tu nie było z czym walczyć, znowu los zadecydował za nas. Od pół roku jesteśmy najszczęśliwszymi sąsiadami najsympatyczniejszych sąsiadów. I jesteśmy Kløfcianinami (mieszkamy w miejscowości Kløfta, stąd zabawa słowem i ulubione określenie naszej Kløfcinki).