Moja norweska przygoda zaczęła się ponad 5 lat temu. Przez przypadek lub za sprawą przeznaczenia – kwestia względna i zależna od tego, w co kto wierzy. Rozpoczęta całonocną rozmową fascynacja zmieniła się w poznawanie, któremu towarzyszyły ciekawość, zachwyt i próba zrozumienia. Zupełnie tak samo było z Norwegią. No może z wyjątkiem strachu – ten w przypadku moich uczuć do kraju na fiordach zastąpiły inne obawy. Cokolwiek by to jednak nie było, trzeba powiedzieć, że jak w każdym związku, moja relacja z Norwegią przeżywa wzloty i upadki, zmienia się, wchodzi w kolejne fazy – ale trwa. Obecnie jesteśmy na siebie obrażone – Norwegia ma mnie w d… – a ja jestem na nią nieźle wkurzona. Przyczyna chyba nikogo nie zdziwi. Dla niedomyślnych napiszę wprost – jestem wściekła z powodu tych wszystkich ograniczeń. Od kilku miesięcy nie robię nic innego, jak tylko staram się nadążyć za zmieniającymi się pomysłami. I co? No niestety g….. Moja wyobraźnia nie nadąża za norweską logiką. Ale po kolei…
Fakt – nie jestem żoną.
Czy w państwie tak liberalnym jak Norwegia może to robić różnicę? Otóż może. Okazuje się, że rząd norweski stoi na straży moralności niczym moi teściowie. Jeszcze kilka dni temu, gdybym była uczciwą – choć być może wredną – małżonką – nie stanowiłabym aż tak dużego zagrożenia. Jako konkubina – choć udokumentowana wieloma zaświadczeniami, z których wynika, że od ponad czterech lat znam tego pana dość dobrze i ze wzajemnością – jestem niebezpieczna tak bardzo, że absolutnie nie mam wstępu na norweską ziemię. Naszą znajomość należy bowiem zarejestrować w norweskim urzędzie. W tym celu musimy stawić się przed obliczem urzędnika komuny – razem i osobiście. Zatem muszę tam wjechać. Ale wjechać nie mogę, bo nie jesteśmy zarejestrowani. To może jednak ślub? Ok – niech będzie. I znowu pudło. Ja tam nie wjadę – bom nie żona. On tu nie przyjedzie – bo ślub – nawet własny – nie został uznany za konieczny powód podróży. Pomysłów zresztą było mnóstwo. Słuchaj, mówię – pierniczę, jadę do Kaśki, zarażę się… Dobrze, że się nie udało, bo na granicy norweska policja uznaje tylko covida norweskiego – ot, taki przejaw patriotyzmu. Zaszczepiłam się. Psu na budę. Do Islandii mogę, do Norwegii nie. Kurczę, czemu mój M nie mógł wyemigrować do Islandii. Przysięgam, zastanawiam się nad założeniem firmy transportu międzynarodowego 🙂 Norweskie wiadomości sprawdzam częściej niż polskie. Za pomysł na przekroczenie granicy gotowam ozłocić. Tymczasem zostało mi odliczanie do 7 kwietnia… Trzymajcie kciuki!
materiał przesłany przez autora i opublikowany za jego zgodą.
Chcesz by tu pojawił się też twój: wiersz, opowiadanie, felieton, relacja? pisz na redakcja@dziejesie.no
1 Comment