Cynamon. To jedna z tych przypraw z którą Norwegia będzie mi się kojarzyć. I mimo, że sprawczyni całego zdarzenia – zawijana bułeczka drożdżowa – pochodzi ze Szwecji, we wszystkich krajach skandynawskich jest niezwykle popularna. W Polsce kupowałam ją w sklepach IKEA – tylko tam była najbliższa oryginału. Jest po prostu pyszna!
Niestety, jak to z przysmakami bywa, o świeżą bułeczkę nie zawsze łatwo. Próżno szukać jej w sklepach później niż do południa. A i o wcześniejszych porach bywa różnie – ja zazwyczaj trafiałam na resztki – jedną, może dwie sztuki z grupy tych tzw. przebranych. Charakteryzuje je niewielka ilość nadzienia, a na nim zależało mi najbardziej. Najłatwiej o nią w norweskich kawiarniach, ale nie ukrywajmy, cena jednej sztuki przyprawia o lekki zawrót głowy, szczególnie jeżeli ciągle i zupełnie automatycznie przeliczamy na polskie PLN…
Kanelbullar – trudniej wymówić niż zrobić…
Naprawdę. Na potwierdzenie tych słów dodam tylko, że do niedawna wielkim kulinarnym wyczynem było dla mnie zrobienie naleśników a ulubionym powiedzeniem Tatusia mego (na mój temat oczywiście): „Ty to nawet wodę w czajniku przypalisz”. I niestety sporo w tym racji. Moje życie tak się do tej pory układało, że kuchnia zawsze była nie po drodze. Wyjątkiem była praca w Majątku Galiny – tam miałam z nią zdecydowanie najwięcej do czynienia. Na potrzeby artykułów uwieczniałam na zdjęciach serwowane w gospodzie przysmaki. Niestety nie miało to żadnego przełożenia na umiejętności, dlatego w tej materii nadal pozostawałam w kulinarnym przedszkolu. Ba! W żłobku nawet.
Kanelbullar – przepis
Z łatwością możemy go znaleźć w Internecie na przykład na polskich blogach kulinarnych. Prezentowany niżej przepis pochodzi ze szwedzkiej książki kulinarnej. Sprawdzony wielokrotnie. W nawiasach dodałam norweskie nazewnictwo poszczególnych składników. Pamiętam ile czasu zajęło mi tłumaczenie i zapisywanie norweskich nazw w notesie – może komuś oszczędzę tej przyjemności. A zatem do dzieła!
Potrzebujemy:
NA NADZIENIE:
- 120 g niesolonego masła (nor. usaltet smør)
- 80 g cukru (nor. sukker)
- 2 łyżki mielonego cynamonu (nor. kanel)
NA CIASTO:
- 0,5 mąki pszennej (nor. „hvetemel”)
- 350 ml mleka (nor. „melk” najlepiej tłuste, więc opatrzone dodatkowo słówkiem norweskim „hel”)
- 25 g drożdży – tylko i wyłącznie świeżych (nor. gjær)
- 90 g masła – niesłone! (nor. usaltet smør)
- szczypta soli (nor. salt)
- 1 jajko (nor. egg)
- 1 łyżeczka mielonego kardamonu (nor. kardemomme)
- cukier perlisty do posypania – ilość dowolna (nor. perlesukker)
Pokruszone w palcach drożdże rozpuszczamy w ciepłym (byle nie gorącym!) mleku. Dodajemy cukier, sól, kardamon i niemal całą mąkę – zaczynamy wyrabiać ciasto. Stopniowo dodajemy letnie, rozpuszczone wcześniej masło. Dopóki ciasto klei się – czy to do rąk czy też do miski – podsypujemy pozostawioną w tym celu mąką. Miękkie, błyszczące, sprężyste i jednolite – tak powinno wyglądać idealnie wyrobione ciasto. Jeżeli uważacie, że takie jest – odstawcie je w miseczce przykrytej ściereczką do wyrośnięcia – na około 40 minut (powinno podwoić objętość). Po tym czasie raz jeszcze zagniatamy ciasto i znów odstawiamy – tym razem na chwilę (kilka minut – niech złapie oddech).
W tym czasie przygotowujemy naszą masę na nadzienie. Niesolone masło musi być miękkie, dlatego najlepiej wyjąć je z lodówki na godzinę przed działaniem. Nie ukrywam jednak, że zdarzyło mi się zapomnieć – wtedy wspomagałam się mikrofalami 🙂 Dosłownie chwila w mikrofalówce zdziałała cuda. Miękkie masło łączymy z cukrem i cynamonem – w zasadzie lekko ucieramy składniki. Powstanie w ten sposób jednolita, cynamonowa masa. I na tym koniec. Wracamy do ciasta.
Podobno ci zdolni potrafią poradzić sobie z całością od razu – ja dzielę ciasto na dwie części, rozwałkowuję każdą na kształt prostokąta (czytałam gdzieś, że ideał winien mieć 30:60 cm i około 5 mm grubości) i smaruję przygotowaną wcześniej masą (nadzieniem) od krawędzi do krawędzi. Tylko wzdłuż dłuższego boku (tego w którego stronę będziemy zwijać) zostawiam 2-3 cm margines – do sklejenia ciasta. Niektórzy smarują ten margines roztrzepanym jajkiem – podobno lepiej się skleja, ja niestety miałam wręcz przeciwne wrażenie, także tę czynność pomijam. Zaczynamy rolowanie – od dłuższego boku, pokrytego masą, w kierunku tego z pozostawionym marginesem.
Powstałą w ten sposób roladę kroimy na kawałki, co 2-3 cm. Układamy je na pokrytej papierem do pieczenia blaszce (należy zachować kilkucentymetrowe odstępy – bułeczki jeszcze urosną) i znów pozostawiamy do wyrośnięcia – na około 30 minut. W tym czasie zazwyczaj zabieram się za drugą roladę i tak oto do piekarnika wkładam jedna po drugiej (normalnie produkcja masowa 🙂 I najważniejsze! Zanim nasze zawijasy wylądują w piekarniku smarujemy je roztrzepanym jajkiem i posypujemy cukrem perlistym. Ta niby mało ważna czynność jest istnym zwieńczeniem całości, dodaje bułeczkom uroku, poza tym cukier będzie fajnie chrupiący po nagryzieniu.
Wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 250° C i pieczemy około 10 minut – aż bułeczki nabiorą złocistego koloru.
Po prostu niebo w gębie!
PS Norweg oczywiście chrupiącego cukru nie lubi – zażyczył sobie ostatnio, przynajmniej na kilku bułeczkach, klasyczny lukier (no wiecie – puder, woda, cytryna). „To sobie zrób” – usłyszał ode mnie. Nic innego nie mogłam odpowiedzieć – strasznie nie lubię, jak mi się ktoś do roboty wtrąca. W każdym razie zrobił. I powiem szczerze, wyszło nieźle. Także jakby co, to i w takiej wersji szczerze polecamy.
PS 2 4 października obchodzony jest w Szwecji „Dzień Kanelbullar”. Taka to ważna bułeczka! 🙂
Smacznego!