Prawdę mówiąc słowo “zwierzaki” zarezerwowane jest dla domowych pupili, takich jak psy i koty, które zwykle traktuje się jak członków rodziny. Wnikliwy językoznawca mógłby wytknąć nam pomyłkę w tytule artykułu, uściślając że odpowiedniejsze byłoby tu słowo „zwierzęta”. A jednak zwrot „zwierzaki z naszej zatoki” o wiele lepiej oddaje uczucia jakimi obdarzamy te stworzenia. Większość z nich to anonimowi przedstawiciele swoich gatunków, ale mimo że nie nadajemy im imion, są nam bliskie. Mieszkając na norweskiej wsi, w sąsiedztwie lasu i morza, od lat obserwujemy cykle natury: migracje, rytuały godowe, zaciekłe walki, polowania, troskliwe wychowywanie młodych. Każdego roku z niecierpliwością wyczekujemy pojawienia się ptaków oraz ławic wszelkiej maści ryb, meduz i żebropławów. Wczoraj na przykład, gdy wybraliśmy się na przejażdżkę kajakiem, niespodziewanie przemknęło pod nami kilka sporych troci wędrownych, które każdego roku wpływają do zatoki na tarło. Spotkanie było tym bardziej ekscytujące, bo znając zachowania tego gatunku widzieliśmy coś więcej niż przepływające ryby – poniekąd wiedzieliśmy, co zajmuje ich myśli, jaki jest cel ich przebywania w tych wodach oraz do kiedy tu pozostaną. Świat przyrody, jakkolwiek nacechowany nieprzewidywalnością drobnych incydentów, jest jednocześnie zbiorem schematów, a umiejętność ich rozpoznawania pozwala dostrzec fabułę tam, gdzie na pierwszy rzut oka dzieje się niewiele. Chcemy przez to powiedzieć, że znajomość specyfiki danego ekosystemu potęguje wrażenia towarzyszące obserwacjom dzikiej przyrody. Dlatego dzielimy się dziś z Wami kilkoma faktami z życia zwierzaków z naszej zatoki, które, mamy nadzieję, będziemy mogli Wam kiedyś pokazać, a nawet jeśli nie, to być może sami znajdziecie je we własnym sąsiedztwie i tym bardziej polubicie.
Sezonowym gościem norweskiej riwiery jest rybitwa popielata, która przylatuje tu pod koniec kwietnia i odlatuje w połowie sierpnia. Podczas krótkiego norweskiego lata odbywa toki, czyli ptasie gody, by następnie złożyć jaja i wychować pisklęta. Charakterystyczny lot tych wiecznie wpatrzonych w wodę ptaków przypomina nieco ruchy pterodaktyli z animowanych filmów o dinozaurach. Rybitwy mają długie wąskie skrzydła, którymi poruszają relatywnie rzadko, ale za to bardzo energicznie, co sprawia wrażenie jakby wykonywały skoki w powietrzu. Gdy ptak dostrzeże rybę – pikuje i przeważnie trafia. Widząc, że nie ma szans na chwycenie ofiary, w ostatnim momencie potrafi wykonać zwrot tuż nad powierzchnią, by nie tracić energii na nurkowanie. Gwarantujemy, że obserwując rybitwę przez minutę, podczas której patroluje okolicę, zobaczycie co najmniej jedną taką akcję. Ostatecznie rybitwy przylatują tu aby się rozmnażać, a ponieważ wychowanie młodych wiąże się z ciągłym zdobywaniem pokarmu, większą część dnia spędzają na łowach. Lecz co porabiają przez resztę roku, czyli od sierpnia do kwietnia, gdy nie ma ich w północnej Europie? Lecą na Antarktydę! I to wcale nie najkrótszą drogą… Szacuje się, że jedna rybitwa popielata może w ciągu roku pokonać nawet 60 tys km, co czyni ją najdalej wędrującym ptakiem na świecie.
Kolejnym łatwym do rozpoznania przedstawicielem morskiej awifauny, obecnym praktycznie na całym norweskim wybrzeżu, jest edredon. Co prawda w pierwszej chwili można pomylić go z samicą kaczki krzyżówki, jednak po wnikliwszej obserwacji zauważycie, że dziób edredona jest dłuższy i masywniejszy, jakby mocniej osadzony. To dlatego, że w przeciwieństwie do krzyżówki edredon jest kaczką drapieżną! Potrafi nurkować na kilka metrów, gdzie poluje na szkarłupnie i skorupiaki, rozłupując ich pancerze dłutowatym dziobem. W okresie godowym samce przywdziewają piękną szatę, w której dominuje czerń i biel z elementami zieleni. Wtedy najłatwiej je rozpoznać. Młode rodzą się czarne. Samica wysiaduje jaja około trzydziestu dni, a gdy zostanie wypłoszona z gniazda, przed odlotem spryskuje je odchodami, na tyle cuchnącymi, by zniechęcić drapieżnika do konsumpcji jaj. Jeśli więc kiedyś, idąc brzegiem morza zobaczycie zrywającego się do lotu edredona i poczujecie zapach amoniaku, możecie być pewni, że spłoszyliście ptaka wysiadującego jaja i należy szybko się wycofać, by ten czym prędzej mógł wrócić do gniazda.
Jak wiadomo, wiele pomysłów i rozwiązań, które ochoczo przypisują sobie ludzie, znacznie wcześniej zostało wdrożonych przez zwierzęta. Miliony lat przed nami owady wynalazły rolnictwo, ptaki latanie, a ryby elektryczność. Jednak w przeciwieństwie do człowieka nie zrobiły tego świadomie, ale dzięki ewolucji, której tory wyznaczają cechy środowiska. Na długo przed tym jak Thomas Edison opatentował żarówkę, żebropławy wykształciły umiejętność wytwarzania światła i potrafią robić to do dziś. Zdolność taka nazywana jest bioluminescencją. Wyspecjalizowane komórki wytwarzają pigment zwany lucyferyną, który w procesie utleniania i przy udziale katalizujących enzymów, sprawia że zwierzę świeci i to nie tylko w ciemności. Gdy zobaczycie żebropława, nie traćcie go z oczu przez minutę. W tym czasie powinien zaświecić przynajmniej raz. W norweskich morzach strefy umiarkowanej występują dwa gatunki żebropławów. Najpopularniejszy to zaprezentowany na zdjęciu, nieposiadający polskiej nazwy Mnemiopsis leidyi. My przeważnie przypatrujemy im się pływając kajakami, ale możecie też poszukać przy brzegu, w płytkich wodach zatoki bądź fiordu.
Każdego roku w maju i czerwcu w norweskim morzu pojawiają się ławice chełbi modrych, które zazwyczaj nazywa się po prostu meduzami. Wszyscy wiemy jak wyglądają meduzy, jednak niewiele osób zdaje sobie sprawę, że nie ma takiego gatunku, ani nawet rodziny zwierząt – meduzy są jedną z form morfologicznych krążkopławów charakteryzujących się cyklem przemiany pokoleń. Dlatego właśnie meduza nie podlega klasyfikacji taksonomicznej, tak samo jak np. drzewo lub larwa. Wiadomo wszak, że postać drzewa przyjmują różne gatunki roślin, podobnie jak larwa stanowi wspólne stadium rozwoju różnych zwierząt. I tak też jest z meduzami, są wspólną formą morfologiczną wielu gatunków parzydełkowców. Istotna sprawa: chełbia modra, mimo że należy do typu stworzeń posiadających knidy (komórki parzydełkowe), nie jest w stanie poparzyć człowieka, jej jad jest dla nas zupełnie niegroźny. Co innego bełtwa festonowa, największa meduza świata, której kapelusz potrafi osiągnąć nawet 2 metry średnicy, a czułki nawet 30 metrów długości! Co prawda, rekordowe okazy znaleziono w wodach arktycznych, ale w naszej zatoce niejednokrotnie widywaliśmy bełtwy o kapeluszach wielkości dużej pizzy! Gdybyście się kiedyś kąpali w morzu i zobaczyli taką meduzę, doradzamy ostrożność. Jej jad nie jest śmiertelny, ale może wywołać poparzenia i ból, a w nielicznych przypadkach również problemy z krążeniem.
Zanim wrócimy na powierzchnię, kilka słów o rozgwiazdach. Być może na takie nie wyglądają, ale te na pozór nieruchome stworzenia to wyrafinowani myśliwi. Niektóre gatunki żywią się głównie detrytusem, tj martwymi szczątkami organicznymi, jednak rozgwiazda czerwona (pospolita), która powszechnie występuje w naszej zatoce i którą widzicie na zdjęciach poniżej, to rasowy drapieżnik. Masywne ramiona służą jej do otwierania małż i różnych innych muszlowców. Każdy, kto miał kiedyś okazję otwierać ostrygę wie, jak wielkiej to zadanie wymaga siły. Kiedy skorupa zostanie już uchylona, rozgwiazda wypuszcza z siebie żołądek i wpuszcza go do muszli swojej ofiary. Soki trawienne rozkładają mięczaka, a gdy posiłek dobiegnie końca, rozgwiazda z powrotem wciąga żołądek do ciała. Zwierzęta te, choć uważane za prymitywne, są doskonale przystosowane do środowiska. Poruszają się powoli, wykorzystując do tego tzw nóżki ambulakralne – setki małych łapek ułożonych w rzędach po spodniej stronie ramion. Jak wszystkie szkarłupnie, rozgwiazdy nie posiadają serca, za to oprócz układu krwionośnego dysponują układem wodnym, czyli siecią kanalików rozprowadzających wodę morską do wszystkich tkanek, również do wspomnianych nóżek. Jest to unikatowy system odpowiadający na funkcje lokomocyjne, czuciowe, a pośrednio również oddechowe, trawienne i wydalnicze. Posiadając tę wiedzę spojrzycie na rozgwiazdy jak nigdy dotąd! Pamiętajmy też, że rozgwiazdy to zwierzęta morskie i pod żadnym pozorem nie należy wyciągać ich z wody. Na szczęście nie trzeba tego robić, żeby móc się im przyjrzeć. My oglądamy je zazwyczaj na kajakach, ale można też przypatrywać się im z pomostu.
Stałymi mieszkańcami norweskiej riwiery są foki pospolite. Wbrew pejoratywnie brzmiącej nazwie nie są one najliczniejszymi przedstawicielami płetwonogów, jednak z uwagi na upodobanie do płytkich wód przybrzeżnych są częściej widywane niż np. szarytki i dlatego zyskały przydomek pospolitych (potocznie nazywane są też psami morskimi). Mimo, że rzadko wpływają do naszej zatoki, to podczas organizowanych przez nas rejsów motorówką udaje nam się je zobaczyć praktycznie za każdym razem, najczęściej wylegujące się na skałach. Dorosłe samce potrafią ważyć 200 kg i osiągać długość przekraczającą 1,5 metra. Podpływając do nich należy zachować ostrożność i powstrzymać przesadne okazywanie entuzjazmu. Pamiętając, że foki pospolite mają kiepski węch, ale bardzo dobry słuch i wzrok, należy zrezygnować z głośnych rozmów i nie wykonywać gwałtownych ruchów. W przeciwnym razie zwierzęta mogą wpaść w panikę, a wystarczy, że jedna foka rzuci się w popłochu do wody, by reszta poszła w jej ślady. W ten sposób nie tylko zakłócimy spokój dzikich zwierząt, ale też pozbawimy się szansy obejrzenia ich z bliska. W nagrodę za cierpliwość, nienachalność i szacunek foki obdarują nas najwspanialszym prezentem jaki mogą podarować obserwatorowi przyrody – obojętnością.
Zwierzaki, o których tutaj wspominamy, to tylko kilka przykładów zaskakująco bogatej fauny chłodnego morza południowej Norwegii. Nie sposób opisać wszystkich w krótkim artykule. Mamy nadzieję, że potraktujecie ten tekst jak wstęp do niekończącej się przygody, którą możecie zacząć już dziś, wystarczy wybrać się nad morze i z uwagą przyjrzeć toczącemu się tam życiu. A jeśli chcielibyście odkryć sekrety morza razem z nami, to serdecznie zapraszamy, wiecie gdzie nas szukać.