O tym, że „apostille” potrafi zdziałać cuda, a pisemne potwierdzenie sprawowania władzy rodzicielskiej – najlepiej sądowe i tłumaczone przysięgle – warto przygotować jeszcze przed wyjazdem z Polski… . Wpis dla tych z Państwa, którzy będąc rodzicem w pojedynkę, przeprowadzają się do Norwegii z dzieckiem. Samotny rodzic z dzieckiem w Norwegii.
Generalnie, i nie jest to tajemnicą, dziecko dwoje rodziców ma i kropka. Przynajmniej w chwili poczęcia, potem bywa różnie. W Norwegii lubią o tym przypominać, dosłownie na każdym kroku. Nie, nie o poczęciu na szczęście, lecz o tym, że jak jest tatuś to gdzieś tam musi być i mamusia. I nie ma tu znaczenia, kto wychowuje, przy kim jest dziecko, ważne jest, kto do powstania dziecka się przyczynił. Przecież jak już się przyczynił, to ma prawo decydować o swoim potomku – nawet jeżeli z własnej woli nie utrzymuje z nim kontaktu. Od taka urzędowa logika. Samotny rodzic z dzieckiem w Norwegii.
Wychowuję samotnie – jak to wyjaśnić/czym poświadczyć w urzędzie.
Czasem (rzadko niestety) wystarczą zwykłe wyjaśnienia, że jesteśmy samotnie wychowującym rodzicem i dziecko mieszka w Norwegii z jednym rodzicem. Czasem (zdecydowanie częściej) trzeba przedstawić akt urodzenia (międzynarodowy lub zwykły – przetłumaczony przysięgle) i dowód osobisty dziecka (oba dokumenty wskazują dość wyraźnie, kto jest matką, a kto ojcem). Warto mieć przy sobie tłumaczoną przysięgle zgodę drugiego rodzica na wyjazd i przebywanie dziecka za granicą. Jednak czasami, tak dla rozrywki chyba, podnoszą człowiekowi ciśnienie, tylko dlatego, że wśród dostarczonych dokumentów (całej sterty przeróżnych dokumentów, które do tej pory wystarczyły!) brakuje tego jednego, najważniejszego, od którego wszystko zależy. I niestety za każdym razem TEN JEDEN NAJWAŻNIEJSZY DOKUMENT jest inny – w zależności od instytucji, urzędu, urzędnika, dnia tygodnia (strzeżcie się piątku!), cyklu miesięcznego, fazy Księżyca, kursu walut, itd., itp. … . Samotny rodzic z dzieckiem w Norwegii.
Samotny rodzic z dzieckiem w Norwegii – nie będzie miał łatwo.
Nie pamiętam już w ilu miejscach, urzędach, instytucjach pytano mnie o kwestie związane z ojcem Młodego. W zasadzie wszędzie i za każdym razem. Na pewno w UDI – gdzie wnioskowaliśmy o zgodę na nasz pobyt w Norwegii i w Skatettaten – gdzie składaliśmy wnioski o zameldowanie i numery personalne. Na szczęście były to tylko standardowe pytania, wystarczyło przedstawić wspomniany wyżej akt urodzenia dziecka oraz tłumaczoną przysięgle zgodę ojca na wyjazd i stałe przebywanie dziecka za granicą – i było po sprawie. W NAV-ie było podobnie, choć tu akurat spodziewałam się najgorszego (w końcu to właśnie ten urząd odpowiada za przydzielanie i wypłacanie zasiłków rodzinnych). Na szczęście (i o dziwo!) obyło się bez wnikania w relację miedzy biologicznymi rodzicami, wystarczyły wspomniane wcześniej dokumenty. Największe zaskoczenie i największe problemy pojawiły się w najmniej spodziewanym momencie. I pewnie nie jedno w tej kwestii nas jeszcze zaskoczy, bo… Samotny rodzic z dzieckiem w Norwegii.
… norweskie banki zweryfikują wszystko!
– Mami, a czy ja mogę mieć swoje konto i kartę płatniczą? – Młody.
– Nie sądzę, za młody jesteś – ja.
– No ciekawe jak za młody, jak wszyscy w klasie mają? Hę? – Młody pyskuje.
– Przecież to Ty jesteś tu królem internetów! Zapytaj wujka Google i jak Ci powie, że możesz mieć konto, to zakładamy.
Mógł. Był kwiecień 2016. Młody coraz częściej wspominał o koncie, ja zresztą wcale się temu nie dziwiłam. Nie raz już zwróciłam uwagę, że dzieciaki, o wiele młodsze od mojego, płacą za swoje zakupy kartami.
Poza tym prawda jest taka, że kto nie ma w Norwegii karty, ten… ma problem.
W tutejszym, zintegrowanym systemie identyfikacji personalnej, konta bankowe i personalne (podatkowe, ubezpieczenia, zdrowotne, itp.) są ze sobą połączone, dostęp do konta bankowego jest za razem dostępem do profilu na stronie urzędu skarbowego, urzędu pracy, profilu w firmie ubezpieczeniowej, aplikacji w której rejestrujemy się do lekarza, konta pocztowego Digipost i w wielu innych. Inna sprawa, że Norwedzy zwyczajnie nie lubią gotówki, wszystko załatwiają przy użyciu kart i telefonów. Tu nawet uliczni grajkowie nie wystawiają już symbolicznego kapelusza na datki – w zamian widzimy tu kartkę z numerem telefonu i prośbą o „vippsowanie”, czyli przelanie, przy użyciu specjalnej aplikacji bankowej (VIPPS) i telefonu, dowolnej kwoty.
Wracając do Młodego i Jego marzeniu o koncie – poszliśmy w końcu do banku.
Nie tak łatwo z tym kontem, jakby się wydawało.
Zaczęliśmy najprościej jak się da, od wizyty w banku. Najprościej, lecz jak się okazało nie „tak jak trzeba”, bo „tak jak trzeba” to by było, gdybyśmy się w tym banku na spotkanie umówili. Poza tym dowiedzieliśmy się tam, że wniosek o założenie konta składa się w Internecie, więc po co zawracamy głowę, o co nam w ogóle chodzi… . Taki był efekt pierwszej wizyty.
Zgodnie ze wskazaniami złożyliśmy wniosek przez Internet. Otrzymaliśmy odpowiedź (po 2 tygodniach), że potrzebują „foreldreansvar bekreftelse” – potwierdzenia odpowiedzialności rodzicielskiej. To była dla mnie kompletna nowość. Co to, po co, dlaczego? Jako, że dopytać zawsze warto – zadzwoniliśmy. Uprzejmy pan uspokoił nas, że to tylko formalność, że od niedawna mają taki wymóg i że taki dokument łatwo zdobędziemy w rejestrze ludności, a poza tym ten papier załatwi już wszystko. Jako, że w naszym imieniu dzwonił Norweg (uznałam, że tak istotne kwestie warto załatwiać rozumiejąc 100% tego co mówi druga strona) miałam pewność, że kwestia została dobrze wyjaśniona. No cóż, załatwiamy ten „foreldreansvar bekreftelse” zatem. Po krótkim rozeznaniu w temacie wiedziałam już, że w celu zdobycia tego dokumentu muszę złożyć wniosek do centrali rejestru ludności w Hamar.
Zdobycie „foreldreansvar bekreftelse” – nasza droga przez mękę.
8 miesięcy – mniej więcej tyle czasu trwała cała historia. Wspomniany wniosek o poświadczenie odpowiedzialności rodzicielskiej złożyłam w maju. W czerwcu grzecznie dopytałam czy długo mam czekać na odpowiedź – cisza. Otrzymałam ją w lipcu. „Ukjent” czyli rodzic nieznany – tak jest zarejestrowane pani dziecko – tak brzmiała treść dokumentu. Jak to? Że chociaż mnie, matki! nie mogli wpisać? Toż to z każdego dokumentu wynika! Wkurzona i gotowa do walki zrobiłam kopie wszystkich posiadanych dokumentów. A, że – proszę mi wierzyć! – w te byłam solidnie zaopatrzona – byłam pewna sukcesu.
- akty urodzenia: mój – tłumaczony przysięgle plus Młodego – międzynarodowy
- zgoda ojca na wyjazd dziecka i jego i stały pobyt za granicą wraz z przyznaniem mi praw o samodecydowaniu w kwestiach związanych z dzieckiem – notariusz plus tłumaczenia przysięgłe
- tłumaczenie przysięgłe wyroku regulującego kwestie alimentacyjne wydanego przez Sąd Rejonowy
- prywatna umowa między rodzicami dotycząca opieki nad dzieckiem – sporządzona u notariusza i tłumaczona przysięgle
- notarialne potwierdzenie tożsamości ojca dziecka wraz z tłumaczeniem przysięgłym Samotny rodzic z dzieckiem w Norwegii.
Więcej nie znaczy lepiej.
Kopie tych wszystkich dokumentów zapakowałam w kopertę i wysłałam do Hamar. Tym razem odpowiedzieli szybko, po dwóch tygodniach. Ukjent – nieznany. Nadal. Dokładnie ta sama treść odpowiedzi. Tym razem dodali tylko, że w celu potwierdzenia, które z rodziców ma przyznaną opiekę nad dzieckiem i zdobycia właściwego dokumentu (foreldreansvar bekreftelse), mam udać się do właściwego mi, lokalnego oddziału urzędu rejestracji ludności (dobrze mi znane Skatetaten w Lillestrøm) i tam dopełnić formalności. Tyle w treści listu. Jako, że w tamtym czasie byłam już stałym pracownikiem (zatrudnianym przez pośrednika, ale jednak) i nie codziennie mogłam się z tej pracy wyrwać, wizyta w Skatetaten musiała poczekać na odpowiedni moment. dziecko mieszkające w Norwegii z jednym rodzicem
Jak jeden urzędnik nie rozumie o co chodzi temu drugiemu…
… to szanse na rychłe załatwienie sprawy są marne, ale… . Tu mogłabym naprawdę długo pisać, posnęlibyście, gwarantuję. W skrócie: wizyt w Skatetaten było w sumie 7. Za każdym razem, co urzędnik, to inna interpretacja, inne dokumenty, inny efekt, ale zawsze brak oczekiwanego rezultatu. Błędne koło. Centralna Ewidencja Ludności w Hamar informowała mnie listownie, że dziecko ma „nieznanych” rodziców i odsyłała mnie ponownie do Skatetaten w Lillestrøm, w celu złożenia właściwych dokumentów. Urzędnicy w Lillestrøm, kompletnie nie wiedzieli o co tym w Hamar chodzi, więc kserowali, co im się podobało i kazali czekać na odpowiedź tych z centrali. Ci z centrali znowu do mnie, że „nieznany” i od nowa, tak sześć razy. Komedia.
„Apostille” – słowo – klucz!
Aż w końcu trafiłam na urzędnika, który kazał mi dostarczyć inny niż dotychczas akt urodzenia. Tym razem miał być to akt poświadczony pieczęcią „apostille”. No akurat takiego nie miałam, więc pomyślałam wtedy, że może faktycznie w tym rzecz . Na szczęście okazało się, że nie tak trudno go zdobyć. Wnioskuje się w Polsce, w Ministerstwie Spraw Zagraniczych. Ku memu zaskoczeniu szybko, listownie (albo przez pośrednika upoważnionego do odbioru) i za 60 zł opłaty skarbowej. Po dwóch tygodniach miałam akt urodzenia z „apostille” u siebie w skrzynce, po kilku dniach przekazałam go do skopiowania w urzędzie. Efekt? W grudniu otrzymałam pismo z Hamar potwierdzające, że jestem matką mojego dziecka, a jego ojciec… jest jego ojcem! 2 zdania. I tyle. Kopiuj wklej z każdego dokumentu w którym widnieją imiona i nazwiska rodziców. Tego komentować nie trzeba. Byliśmy szczęśliwi, że drogę do banku mamy znowu otwartą. Samotny rodzic z dzieckiem w Norwegii.
Bez znajomości, bez szans.
W banku już dawno zdążyli zapomnieć o sprawie. Zginęły gdzieś nasze wnioski, ale to był najmniejszy problem, wystarczyło złożyć znowy. Ale ale… nie może być tak łatwo przecież! Zajmujący się naszą sprawą nowy „ktoś” już wcale nie potrzebował potwierdzenia władzy rodzicielskiej (!!!), chciał tylko pisemnej zgody ojca na założenie konta. Ręce mi opadły, ale na szczęście mam z ojcem dobre kontakty, załatwiłam zgodę. Po jej dostarczeniu, zażyczyli sobie norweskiego numeru personalnego ojca. I tu czara goryczy po prostu się przelała. Ojciec Młodego nigdy w Norwegii nie był i być nie zamierza, co najwyżej turystycznie, zatem o jakim numerze mowa?! Ja nie miałam już nawet siły na kolejne wyjaśnienia, Młody także pogodził się z sytuacją i przyzwyczaił do pożyczania mojej karty (!!!).
Za wszelką cenę, wszystkimi sposobami? Oto jest pytanie…
Ja w tym momencie dałabym pewnie za wygraną, co najwyżej spróbowała w innym banku, ale Norweg chciał jeszcze zapytać, o co w tym wszystkim chodzi, swojego znajomego (pracował w tym banku w kompletnie innym dziale, za to na wyższym stanowisku). Wyjaśnienie: naciski z zewnątrz, żeby mocno kontrolować wnioskujących, bo różne sytuacje się zdarzają. Potem jeszcze jeden telefon i jeden e-mail z kopiami podstawowych dokumentów wysłane do wskazanego przez znajomego pracownika banku i po tygodniu w skrzynce czekał na Młodego list z kartą do bankomatu i informacją o nowootwartym koncie. Można? Można. Szkoda tylko, że w ten sposób. Ja do dziś nie mogę sobie tego darować. Bo niby dlaczego samotny rodzic z dzieckiem w Norwegii ma mieć trudniej?