Słyszeliście kiedyś o koncepcji zieleńszej trawy? Nie wiem, kto jest autorem tej obrazowej metafory, kto wymyślił ją pierwszy. Wiem za to, że odkąd usłyszałam to wyrażenie w jednym z popularnych spotifów (czy to się w ogóle odmienia???), powraca do mnie niezwykle często, kiedy rozmawiam sobie z moimi norweskimi Polakami. Matko, iluż ja już takich historii wysłuchałam…
Znajomy “Mojego” miał żonę. Nic dziwnego dla faceta w pewnym wieku. Tak jak to, że chcieli mieć dom i samochód i parę innych jeszcze rzeczy. Dzieci były małe. A żona faceta właściwie nigdy nie pracowała – bo ślub brali jakoś tak szybko… No a teraz przy trójce dzieci – kto i gdzie ją zatrudni. Od słowa do słowa, po wysłuchaniu siedemnastej, a może dwudziestej pierwszej opowieści o tym, jak to dobrze jest w Norwegii, podjęli decyzję. Póki dzieci są małe. Kolega z klasy tudzież wujek jej koleżanki załatwi mu robotę i pomoże. Zarobi trochę pieniędzy. Staną na nogi. I wtedy się zobaczy, co dalej – albo postawią dom na działce od teściów, albo ona z dziećmi dołączy do niego. Nie ma się zresztą czym przejmować.
Samoloty są tanie. Ten kolega od załatwienia roboty opowiadał, że jego współlokator przylatuje co drugi weekend. A do tego Skype. Znacie to prawda? Może nawet niejednego lub niejedną z Was, zakuło teraz serce na wspomnienie tego, jak żarliwie ostatniej nocy zapewnialiście się nawzajem o tym, że nic, a nic się nie zmieni… I idę o zakład, że historia Znajomego “Mojego” jest też historią Waszych znajomych. Zatem wiecie, co wydarzyło się dalej…
Najpierw były pieniądze. Faktycznie sporo większe. Nawet udało im się pojechać na zarąbiste wakacje. I dwa lata temu byli na Sylwestra. Tęsknili za sobą strasznie. Kiedy udało jej się wyskoczyć do niego na Majówkę (teściowa zgodziła się zostać z dziećmi), nie wychodzili z łóżka. Gorzej było, kiedy dzieciaki akurat strasznie dokazywały albo jak któreś chorowało. Teściowa się starała, nie można powiedzieć. Ale czasem to i ona miała już dość. Cały czas z dziećmi, nawet wyjść za bardzo nie mogła z dziewczynami, bo on zaraz jakiś zazdrosny się robił. No fakt, ona też kiedyś, jak nie mogła się do niego dodzwonić, a akurat dowiedziała się o tym, że tamten kolega zdradził żonę, nawrzucała mu nieźle. No bo skąd wiadomo, czy mówi prawdę, że mu telefon wypadł na posadzkę i się potłukł? No i jaką ona ma pewność z kim on właściwe tego 17 maja był na piwie? Szkoda gadać. Nawet ten samochód nowy to nie bardzo ją cieszył. Czasem to była tak wściekła, że cały dzień nie odbierała telefonu.
Niech się chłop pomartwi, to mu dobrze zrobi. Zresztą nie miała czasu, bo poszła na prawo jazdy. Po co ma się samochód marnować? I dobrze zrobiła. Ten instruktor zresztą taki fajny… Jakby się dobrze zastanowić, to fajniejszy niż mąż. I dzieci lubi. Jak wpadł do niej, bo jej kran ciekł, to się z nimi tak fajnie bawił… Słowem: zieleńsza trawa. A wszyscy wiemy – zielone jest apetyczne. I lepiej smakuje. A ona też ma prawo do szczęścia! Tak myślała, kiedy składała pozew o rozwód. A teraz na FB koleżanki ją pocieszają: “Trzymaj się!”, “Dasz radę!” No bo miało być tak pięknie, ona dla niego wszystko, rodzinę poświęciła, a on się takim draniem okazał. Wcale nie lepszym od jej męża. Ale nic dziwnego, faceci to są gnoje…
Czemu o tym piszę? No cóż… idzie wiosna… trawa się zieleni…
A ja nieśmiało proszę: Kochane Baby Facetów w Norwegii – zadbajcie o trawę w swoim ogródku! Jak trzeba to ją podlejcie, podsypcie nawozem, ostatecznie pogadajcie ze swoim Ogrodnikiem i zażądajcie natychmiastowego powrotu. Ale nie oszukujcie się. Trawa w innym ogródku baaaardzo rzadko okazuje się naprawdę zieleńsza.
AUTOR: Baba faceta z Norwegii
1 Comment